Kiedy koncert Tangerine Dream dobiegł końca,
razem z kolegami redakcyjnymi wyruszyliśmy do hotelu przywitać depeche
MODE. Kulturalnie podjechaliśmy pod hotel. Byłam pewna, że już tłum
fanów będzie pod nim stał, a tu - dupa. Nikogo nie ma. Źródło mieliśmy jak
zwykle nie zawodne, łącznika bezpośrednio w hotelu, ale sami w pewnym momencie
zwątpiliśmy i zaczepiliśmy delikutaśnie stojącego odźwiernego pytając..., a on
dyskretnie odpowiedział nam, że... „TAK”. Fajowo pomyślałam sobie i fajowo, że
nie ma nikogo tylko my... aha i Monika, która przespała całą imprezę w
samochodzie.
Kiedy spojrzałam na zegar stojący pod hotelem była godzina
01.18, kiedy Sierocki wraz z operatorem kamery przyjechał do Bristolu. Widząc
tego starego "depecha" adrenalina skoczyła mi wraz z sercem do gardła. Dreszcz
mi przeszedł do samych majtek, bo zapowiadało mi to, że depeche za chwilę
podjadą. I faktycznie. Ledwo co sierota zamknął za sobą drzwi od hotelu jak
podjechały samochody.
I nadal, w mordę, byliśmy tylko my – [SHAME TEAM] i nikogo
więcej..., aha i śpiąca Monika w samochodzie. Najpierw podjechał Dave.
Dopiero jak podjechał samochód z Martin’em i osobna furgonetka
z Andy’m zaczęły podjeżdżać samochody i taksówki z fanami. Ci
co może podjechali własnymi autkami mieli ok., natomiast ci co taryfami gorzej.
Łatwo się domyśleć. Ale pamiętam, że było takie zamieszanie, że kiedy już
właściwie depeche weszli do hotelu fani zaczęli nas pytać: Już podjechali?, Już
weszli?. Faceci byli na wyciągniecie ręki. Jednak zakurwisty ich nastrój nie
pozwolił nam się wzajemnie zbliżyć do siebie. Przetoczyli się jak kupa gówna nie
zostawiając po sobie nawet smrodu, a co tu mówić kilku wzajemnych zdjęć lub
autografów dla tych kilku osób pod hotelem, którzy przez 4 kwartały roku dłubią
o nich zina. Dave przeszedł koło nas puszczając słynną już
wiąchę get the fuck out of my way, Martin zamglony [przypuśćmy, że zmęczeniem],
a Andy przesunął się tuż koło mnie. Ja wiem, że moja obecna
wypowiedź jest dla wielu z Was bardzo kontrowersyjna ale nawet nie zdajecie
sobie sprawy co wtedy czułam. Ból, gorycz, wielkie rozczarowanie i odruch
wymiotny. Pomijam fakt, że Gahan’a wyobrażałam sobie nieco
wyższego, Martin’a przystojniejszego, a Fletcher’a
chudszego. Nadal uważam, że lata 87-88 najlepiej prezentowały ich wizualnie. To
ja tych wypierdków mamuta przez 13 lat wynosiłam na ołtarze, ciary mi
przechodziły przy słuchaniu ich muzy, w wieku 12 lat śnili mi się po nocach,
ostatnie pieniądze wydawałam na dyskografię i beznadziejnie gazetki,
gdziekolwiek się ukazali - a taki Gahan mi powie: get the
fuck out of my way. To dzięki mnie i Wam jeździ takimi samochodami, śpi w
najdroższych hotelach, ma gdzie mieszkać i to pożądanie, no i ma co zjeść.
Dzięki nam nosi te tatuaże, ćpa, chla i utrzymuje swoje rodziny. To do
pozostałych członków depeche MODE także się tyczy. Wiedzą, że jak wierne psy
będziemy na nich czekali gdziekolwiek i po cokolwiek. Mogą nam nasrać na głowę
nie pocierając sobie dupy, a my i tak będziemy zadowoleni. Posłużyliśmy im jako
maszynki do robienia pieniędzy i nadal to robimy. Bo w przeciwieństwie do nich
nie potrafimy przejść obok nich obojętnie. I na tym polega ta zasadnicza
różnica.
Kiedy już byli w środku patrzyłam na Was, na tych wszystkich
ludzi zgromadzonych pod hotelem. Na tych chłopców wychuchanych z żelazkami na
głowach i na te zapłakane dziewczyny pod drzwiami hotelowymi. Na te kwiaty od
pewnej fanki [pewnie dla Gahan’a], które zaraz wylądowały w hotelowym koszu.
Wiecie co Wam moi Kochani powiem? Zawsze tak uważałam i moje poglądy na ten
temat się nie zmieniły. Stanowicie najpiękniejszą subkulturę na świecie.
Jesteście zawsze czysto i schludnie ubrani, a czerń dodaje Wam tajemniczości. To
prawda. depeche MODE zawsze miał pięknych fanów. Piękne kobiety
i pięknych mężczyzn...
...Odeszłam spod drzwi hotelowych zamroczona. Jakby ktoś mi
obuchem w łeb przywalił. Zapaliłam papierosa i powiedziałam ...Chcę wracać do
domu....
_
01 września 2001, Warszawa, pod hotelem
Będąc w porze obiadowej na mieście razem z moim facetem
podeszliśmy pod hotel. Jednak nie mieliśmy szczęścia aby ich spotkać. Natomiast
mieliśmy przyjemność poznać technika pracującego na trasie Exciter Tour,
osobistego ochroniarza Dave i jedną z back wokalistek. Dowiedzieliśmy się, że
Martin jest w szpitalu przechlany, a Andy pojechał do knajpy oglądać mecz.
Dalsza rozmowa zawęziła się - nie zgadniecie do czyjej osoby – Shania Twain.
Popatrzyłam na ludzi ponownie stojących pod hotelem i skandujących ...depeche
MODE, depeche MODE... i nawet nikt z nich nie zwrócił Remarks jak Kessler wyszedł
na miasto. Nikt się nim nie zainteresował, podobnie jak ludźmi z którymi
staliśmy i rozmawialiśmy. Za Kessler’em puściła się tylko jedna fanka z
chłopakiem i nikt więcej. Na koniec popołudnia wspólna fotka i do domu.
Pogadaliśmy troszku z fanami, twardo stojącymi pod Bristolemi, i ruszyliśmy
dalej...
Wieczorem pech chciał, że ponownie znaleźliśmy się pod hotelem.
Dołączyliśmy z ciekawości do grupy – około 70 osób – fanów przeraźliwie
krzyczących tradycyjnie ...depeche MODE, depeche MODE.... I tu mały, ale fajowy,
drobiazg. Kiedy wszyscy tak staliśmy i krzyczeliśmy środkiem ulicy zapychała na
Łazienkowską fala kibiców. Oni: Polska, Legia, a my ...depeche MODE, depeche MODE.... Minęliśmy się wzajemnie spojrzeniami. Oni swoje, a my nadal swoje.
Dziwo, że nie było dymu. A właściwi dlaczego miał by być. Chyba tylko za to kto
głośniej krzyczał.
Wracając... Nikt z hotelu do nas nie wyszedł. Jedynie tylko
Gordeno i Gahan na sekundkę wychylili swoje zapijaczone łby z okna. Olano nas po
raz kolejny. Na szczęście ten przystanek pod hotelem okazał się dla mnie i
mojego towarzysza tylko chwilowy bo nagle odezwał się telefon komórkowy z
informacją aby odebrać naszych przyjaciół, Moto i Jane, którzy specjalnie
ściągnęli na ten koncert w Polsce aż z dalekiej Szwecji.
_
02 września 2001, Warszawa, klub Hybrydy - Służewiec
Jak dla każdego ten dzień był zafajdany po same uszy. Ledwo
wstałam i razem z moim Szefem pojechaliśmy po Moto i Jane do hotelu. Wyprowadzę
Was z błędu – to nie był akurat hotel Bristol. Następnie udaliśmy się – jak
wszyscy – na imprezę do Hybryd, gdzie od wejścia słoneczka gromadzili się ludzie
by delektować się dla nas religijną muzyką. Po drodze zabraliśmy ze sobą naszego
redakcyjnego kolegę, który obecnie już z nami nie pracuje. W Hybrydach
zabawiliśmy dosłownie chwilkę. Odżyły dawne wspomnienia. Nastrój robi swoje.
...Komórka praktycznie mi się urywała. Jak nie stary światek
depeche MODE, to rodzina dzwoniła. Jak nie rodzina to Jan Paweł
II i tak do samego wejścia do metra, skąd ruszyłam wraz z przyjaciółmi na
koncert. W domu naturalnie przebierałam się 15 razy, a ostatecznie poszłam w tym
w czym najlepiej się czułam. Byłam zła bo w powietrzu wisiał deszcz. Naturalnie
spadł. Nie dość, że lało to od metra zapychaliśmy kawał aby na sektor vipowski
się dostać. Drobna reklama w kolejce – Aggressiva 69 – i kolejna kolejka. Niby
tak mieli przeszukiwać przy bramkach, a organizator całego tego spektaklu po
sprzątaczkę włącznie dali solidnie dupy.
...Cudownie! Bramki pokonane. Makijaż spłynął mi do samych
pięt. Wyglądałam niczym siostra miłosierdzia a majtki na tyłku przyjmowały
kolejne krople deszczu. Skóra okazała się niczym zbroja rycerska. Co tu dużo
mówić. Jakbyście tego samego nie doświadczyli. Kiedy szłam sektorem widziałam
zawistne twarze ludzi stojących w gorszych sektorach. Doprawdy nie mieli czego
żałować. Uwierzcie mi, w gorszym piekle nie można było się znaleźć. Tak bardzo
się cieszyłam. Czwarty rząd... Większej kiły nie widziałam. Żadnej ochrony,
służb porządkowych. Ludzie z vipa II weszli na vip I. Wszyscy zrobili istny
burdel do tego stopnia, że chamstwo udowodniło jakim jesteśmy narodem. Ludzie na
wózkach inwalidzkich oglądali nasze zmoknięte dupy. Niczym bydło staliśmy pod
bramkami dzielącymi od sceny. Jedna wielka stajnia vipowska. Żadnej dyscypliny
nas jako narodu nie nauczono.
Ja tam twardo wpierniczyłam się do swojego rzędu i zajęłam
prawdopodobnie swoje miejsce. Co za palant wpadł na pomysł aby kredą ponumerować
krzesełka? Deszczu to on nigdy nie widział? W sumie [SHAME] Team z rozpadł się
na czas koncertu. Jedynie połówki wzajemnie się przyciągały.
...Znowu byłam nie zadowolona. Tym razem z koncertu.
Spodziewałam się czegoś lepszego. Gahan kolejny raz udowodnił, że podobnie jak
my nawet na scenie zachowuje się jak cham. Po co pluć? Wywalać język? Nie lepiej
było szczerze uśmiechnąć się do nas. Przywitać po tylu latach przerwy? To i tak
było dla nas jak delicja. Tyle lat na nich czekaliśmy. Nie czułam atmosfery
prawdziwego show. Lał deszcz. Facet przemókł mi doszczętnie i drżał niczym
chomik przed odkurzaczem. Martwiłam się o niego. Starałam się uwagę moją
podzielić na dwa. Byłam w stanie dla niego wyjść ze Służewca, aby się nie
rozłożył, a on był w stanie dla mnie drżeć z zimna, by zostać na tym koncercie,
wiedząc jak się cieszyłam z przyjazdu depeche MODE i tego biletu. I tak mimo
wszystko czułam się szczęśliwa. Miałam koncert i ukochanego faceta w zasięgu
ręki. Dwie drogie mi „rzeczy”. Spełnił moje marzenia. Zaprowadził mnie tam,
gdzie sama pewnie bym nie dotarła. Całował mnie wtedy kiedy Dave
zaśpiewał Freelove [83] – utwór dla nas o bardzo osobistej barwie. Czy kobieta może
chcieć czegoś więcej? Ukochaną kapelę, ukochanego faceta i wzruszenie when the
body speaks...
Natalia
Relacja Natalii z pobytu depeche MODE w Warszawie oryginalnie ukazała się w 6
numerze fan-zinu [SHAME].