Koncert w
Warszawie
1985.07.30 to było wydarzenie! Pamiętam gorące przygotowania, układanie
włosów dobieranie koszulki i tani alkohol. W tamtych czasach mając 17 lat byłem
zakochany w depeche MODE po uszy. Zresztą zdążyłem zarazić tym całe
podwórko, no! prawie całe. Było nas 12 - stu świetnych chłopaków tworzyliśmy
zgraną paczkę, ale dzieliliśmy się na mniejsze grupki jak zwykle, to kwestia
charakterów, tak, więc spotykaliśmy się w większości u Kszyśka (otwarty dom),
rodzice bardzo tolerancyjni niezła jazda, spotykaliśmy się i słuchaliśmy muzyki
od J.M. Jarre i Tangerine Dream po przez Kraftwerk, ANohaville, Thomson Twins,
Visage, New Order, Blamange, Propagande po depeche MODE.
Kiedy dowiedzieliśmy się o koncercie depeche MODE w Polsce
oszaleliśmy ze szczęścia. Pamiętam na początku 1985 roku w zimę usłyszałem nowy
album Some Great Reward. Zakochałem się od razu w całym materiale tam
zawartym zresztą jak mogło być inaczej? Koncert miał się odbyć w lato podczas
wakacji, musieliśmy więc tak je planować, by w sierpniu być już w domu a co
najważniejsze na Torwarze. Bilety nie zachęcały ceną [były mocno za drogie]
dokładnie nie pamiętam coś około 500 zł. W przedsprzedaży 400 a w ostatnim
tygodniu 500. Bardzo dobra pensja w tym czasie wynosiła 4000, średnio ludzie
zarabiali około 2900 do 3500 porównywalnie ja na dwa tygodnie w Mielnie
koszalińskim zabierałem 200 - 300 zł Starczało tego na naprawdę niezły ubaw.
Tak, wiec wracając do biletów były kosmicznie drogie, ale czego się nie robi dla
depeche MODE. Z całego podwórka na bilety stać było tylko 6 osób wiec
reszta musiała liczyć na szczęście, aby [przed koncertem próbując przekupić
ówczesną Milicję Obywatelską], wejść na krzywy ryj. Do tej reszty
zaliczałem się ja. W ostatnim tygodniu przed koncertem napięcie sięgnęło zenitu.
A w radio prezentowane były wszystkie płyty kapeli wraz z remixami, wiec przy
okazji nagrałem sobie cala dyskografie i to nie tylko depeche MODE
również, Yazoo (jakie oni mieli maxi single!). Każdy prawie program - a było ich
wtedy niewiele - prześcigał się w audycjach poświeconych grupie. Harcerska,
3-jka, drugi, i najgorszy (do dziś) ówcześnie pierwszy. Nagle ludzie, którzy
nigdy nie słyszeli o depeche MODE a było ich wtedy mnóstwo zaczęło się
utożsamiać z ich muzyka i stylem. Ja, Depesz pełna gębą w tamtych czasach
chodziłem na Martin'a, wygolony łeb dookoła, trwała blond na górze, szerokie
czarne wełniane spodnie na szelkach, koszulka z siateczki ze cztery wyćwiekowane
paski pieszczocha jakiś łańcuch przewleczony przez krocze i czarne paznokcie
całość wieńczyła skórzana leninówka po dziadku i rękawiczki bez palców takie z
włóczki. Niestety miałem tylko zielone, ale i tak byłem odjechany. Zaraz... te
paznokcie to tylko na koncert i tak postrzegany byłem w szkole i na ulicy jak
zbuntowany ćpun, pojebek. Śmiali się i pukali w czoło za to w Mielnie spotkałem
tego roku gościa identyko. Wtedy już wiedziałem ze nie jestem sam - gość był ze
Szczecina bodajże. Na podwórku reszta zagorzałych fanów poprzestawała na
szerokich wojskowych paskach i wycieruchach oraz koszulkach z wymalowanym
depeche MODE farba olejna. To były czasy mnóstwa znaczków każdy je nosił -
to było w dobrym tonie mieć ze dwadzieścia fajnych znaczków. Ja miałem nawet
takiego samego Lenina jak Martin i oczywiście robionego czarnego anioła, czyli
trupia czachę ze skrzydłami. Może mi było trochę łatwiej, ponieważ byłem
wcześniej Punkiem jak David, he, he. Ale do rzeczy ten ostatni tydzień
upłyną nam pod znakiem wiecznego oczekiwania przy dźwiękach depeche MODE
i smaku jabcoka (koktajl jabłkowy 18%) zajebista sprawa i wino ‘Okęcie’ o
zawartości siarki większej niż pudełko zapstrów.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Od rana gula w gardle i brzuchu,
nerwowość równa egzaminom w szkole i.... w końcu jest. Jedziemy.
Pełen autobus, do 166 wsiedliśmy na przystanku Leszno (dziś już ten autobus nie
kursuje — przyp. red.), mieliśmy go pod nosem, ponieważ mieszkaliśmy w kwadracie
przy Leszno, Karolkowa, Żytnia, Okopowa, Obozowa, tak zwane szóstki przyjechały
już pełne wszyscy śpiewali Everything Counts potem coś ze Speak'a
atmosfera podniecenia, każdy włosy postawione, jakieś znaczki koszulki z
depeche MODE itp. ja dla dopełnienia założyłem fartuch spawacza, ale prawie
nikt z jadących tym autobusem tego nie docenił wręcz przeciwnie he he.
Dojechaliśmy końcowy przystanek "szóstek" to Torwar autobus ledwo manewrował na
pętli, ludzie zgromadzeni przed Torwarem byli wszędzie, gorączkowa atmosfera
sięgnęła zenitu mnóstwo gliniarzy z MO, Ormowcy kierujący ruchem. Coś
wspaniałego - zauważyłem docenianie mojego stroju, ale takich ortodoksów jak ja
nie widziałem za wielu, szczerze mówiąc nie pamiętam ich za dobrze. Każdy miał
jakieś znaczki, niektórzy skory, ale poza tym nic więcej były jakieś
transparenty, my tez mięliśmy flagę, ale sam nie wiem, co się z nią działo.
Miałem kumpla, który miał nawet skórzane spodnie i wyglądał zajebiście jedyny
ortodoks, którego wtedy znalem do tego z ryja podobny jak dwie krople do
Alan'a. Włosy wygolone jak ja, ale postawione na młotek Alanowski to był
gość, jeansowy bezrękawnik (katanka z oderwanymi rękawami) pomalowane oczy i
paznokcie. Nie no! On był Królem!!! Pisze o nim, ponieważ dalej odegrał bardzo
ważną role. Nadszedł ten moment zaczęli wpuszczać ludzi oczywiście z biletami
okazało się ze zostało kilkadziesiąt osób bez biletów, które jak ja liczyły na
przekupność MO. Dostałem się w końcu do środka i aż dech zapierało ze szczęścia,
które jak się potem okazało nie trwało zbyt długo. Scena jak zwykle ustawiona na
przeciwko wejść, tłok na miejscach siedzących, na dole pod scena jednak luźno.
Wychodzi support czterech chłopaków w białych kitlach lekarskich grają jakąś
elektronikę, jakiś Kraftwerk i własne kompozycje jednak bez wokalu
taneczne rytmy przypominały stylem depeche MODE (w 1986 miałem nagraną ich
pierwszą płytę – extraklasa) muza a'la dM, ale ciężej prawie jak Front
mieli zajebisty kawałek z telefonem na początku a wydal ich MUTE.
Wracając na Torwar, w końcu nadszedł czas na depeche
MODE!!! godzina, około 21-szej kupa dymu ożywienie świateł
i.......................... wychodzą, ale nie ma David'a, wreszcie jest,
wylania się jak Calineczka z otwieranej dekoracji to był taki szok ze nawet nie
pamiętam, co się wtedy ze mną działo nagle ktoś mnie łapie za ramię odwracam się
dwóch milicjantów cos krzyczy i zada biletu, ja na to ze gdzieś zgubiłem i stało
się wywalili mnie i kilku innych na zbitą mordę jeszcze, co po niektórzy dostali
po parę pał przez plecy.
Okazało się, że wzięli mnie za handlarza narkotyków, a że jeszcze nie miałem
biletu to komendant nie chciał o niczym słyszeć. Tak wiec ze łzami w oczach
około 22 znalazłem się w domu. Długo nie czekałem za oknem donośny piskliwy
gwizd to Mirek, o którym już pisałem. On pełen euforii po koncercie, ja
zdruzgotany [myślałem, że z okna wyskoczę] schodzę jednak na dol, a on i kilku
jeszcze moich kumpli oraz kilku których pierwszy raz na oczy widziałem namawiają
mnie na disco, ja im na to ze nie mam ochoty, lecz jeszcze łykając łzy zgodziłem
się. Wkrótce miało być mi wynagrodzone to nieszczęście.
Pojechaliśmy do Parku muza jak zwykle Miko Mission, Bony
M, Radiorama i nagle depeche MODE, więc zdziwiony wale na parkiet,
niestety do niego nie dotarłem przy dźwiękach
Told You So
[83] wchodzi na
salę, kto? David Gahan za nim Martin i Fletcher i na końcu
Alan to było jak objawienie po tym wszystkim tak, wiec są już na gazie
(porządnym) David jak zwykle z drinkiem w łapie, Mirek (ten, o którym już
pisałem) jest już koło niego, ja niestety za ludźmi, ale niezbyt daleko wszystko
widzę i słyszę. Mirek miał ojca w MSZ-cie więc, perfekt angielski 4-lata na
placówce w Londonie. No wiec on pyta David'a co słychać i jak mu się podoba w
Polsce i w ogóle ze mu się podobał koncert, a David na to Fuck Off!!!
odpycha Mirka *. Zaraz znalazł się ochraniarz (magilla) wielki jak słoń
indyjski, odepchnął Mirka za nim Mart coś bąknął (potem dowiedziałem się)
po prostu śmiał się mówiąc jakieś niezrozumiale sepleniące 'sorry' i tu
pokazując na mnie palcem odwrócił się do Fletch’a on również śmiał się,
ale jeszcze puścił zdawkowo oczko i coś tam burkną, lecz, i tu najlepsze...
Alan zatrzymuje się na moment zwraca uwagę na Mirka (nie dziwne) patrzy na
sobowtóra i zaczyna rozmowę. Żeby nie dziwić się Dave jest zmęczony i
niezbyt podoba mu się w Polsce, że zginęły im bagaże i w hotelu obsługa jest
kiepska, a w ogóle to przyjechali na disco, bo się nudzili w hotelowym barze.
Ktoś im polecił Park jako najlepszy warszawski klub, lecz to, co zastali daleko
odbiega od ich wyobrażeń o dobrym klubie, że Martin jest nie zadowolony z
pobytu w Polsce i że nikt go w hotelu nie rozpoznał wiec, co tu się dziwić, że
zdawkowo olewają fanów, a Fletch'a to on sam niezbyt lubi, bo to bufon i
ignorant. Alan był zachwycony koncertem i zdziwiony, że tak ich milo
publika przyjęła (dwa bisy) czy coś takiego i że jemu wcale nie przeszkadza ze
jest bardziej anonimowy, bo mu na sławie nie zależy. Potem zapytał Mirka skąd
taka znajomość języka i stylistyka i (jego wygląd) w końcu żyjecie za żelazną
kurtyną na to Mirek że, mieszkał w Anglii i był na ich koncercie w
Londonie 1984.11.02 i że od tamtej pory jest ich fanatykiem. W tym momencie dotarł
do konsolety główny trzon depeche MODE po zdawkowym Hi! I'm David Gahan from
depeche MODE (...) dla wszystkich w dyskotece Master And Servant, po tym
odwrócił się na pięcie i wyszedł bardzo szybkim krokiem, a za nim Martin
i Andrew, Alan przeprosił z uśmiechem za kolegów dał kilka
autografów poklepał Mirka po ramieniu i również wyszedł. Tak skończyła się moja
przygoda z koncertem i pobytem depeche MODE w Polsce.
Do dziś nie mogę sobie podarować tego koncertu i tego,
że nie czekałem pod Torwarem, nazajutrz spotkaliśmy się z kumplami i od nich
dowiedziałem się, że po kilkunastu minutach komendant się zmył i gliniarze
wpuścili wszystkich do środka. Cóż może gdybym był w środku nie widziałbym na
żywca ich w Parku, ale tego niestety nigdy się nie dowiem.
Z pozdrowieniami wszystkim Depeche's
Kanaritz
Relacja oryginalnie ukazała się w 4 numerze fan-zinu
[SHAME], (kwiecień 2001)