Poprzedniego dnia ustaliśmy plan na 02.09, który wyglądał
następująco. Zbieramy się ekipą na rogu Wałbrzyskiej i Puławskiej, punktem
zbornym był McDonald’s który był na rogu tego skrzyżowania. Godzinę ustaliliśmy
na 6 rano, najbardziej załamanym z tego powodu był Jack, który nie lubił
wcześnie wstawać, a do tego był po dwóch nocach walki z ekipą z depeche MODE w hotelu
Bristol. Karaś był w podobnym stanie, ale on z racji swoich zawodowych
obowiązków był zaprawiony w bojach. Wsiedliśmy wszyscy do mojego auta i
ruszyliśmy w kierunku Służewca. Pod bramą wjazdową zbierały się już pierwsze
grupki fanów, to ci co mieli zamiar walczyć o pole-position. Biedacy nie byli
świadomi jeszcze, że pierwsze miejsce na bramkach biletowych nie oznacza
pierwszego miejsca przy barierce… ale to inna historia. My wjechaliśmy bramą
techniczną jak do siebie. Zaparkowaliśmy gdzieś na tyłach budującej się sceny.
Na miejscu dostaliśmy słynne plakietki AAA [All Acess Area], przygotowane przez
VivaArt Music [VAM]. Jednak już wtedy mieliśmy świadomość, że nie wiele one były
warte dla ekipy technicznej depeche MODE, ponieważ dla nich
najważniejsze były ich wlepki trasowo-exciterowe, dlatego od początku prosiliśmy
o udostępnienie takowych, gdyż mieliśmy cichą nadzieję, że dzięki temu jakoś
zbliżymy się do zespołu.
Wiadomo, że byliśmy od początku nastawieni na zobaczenie jak
największej masy rzeczy związanych ze sceniczną kuchnią tej trasy. Jednak nasze
eksplorowanie zaplecza sceny mogło być często w kolizji do naszego oficjalnego
statusu na tym terenie. W końcu mieliśmy pracować przy budowie sceny. Nie mniej
naszym głównym narzędziem pracy był aparat na klisze… z zoomem (to był wtedy
wypas ;-) ) i mini disc z mikrofonem, którym mieliśmy zamiar nagrać soundcheck i
cały koncert.
Początkowo było sennie i bez większego ruchu i przede wszystkim
było bardzo słonecznie. To co się stało z pogodą w dalszej części dnia było dla
nas zaskoczeniem, choć pamiętałem z poprzedniego wieczoru prognozę pogody, która
zapowiadała deszcz. Zakładałem, jednak, że będzie to letni deszczyk, a nie burza
po której rękawy będą wisieć na wysokości kolan, a spodnie jedyny suchy fragment
będą mieć po wewnętrznej stronie nóg :-P Ale nie uprzedzajmy faktów.
Scena, jak i widownia powstawały sprawnie, gdy przyjechaliśmy
spora część barierek była już ustawiona, więc początkowo nie było problemów
przemieszczaniem się, a i roboty dla wykwalifikowanych fanów również nie było za
wiele. Przemykaliśmy pomiędzy Stage Truckami, gdy w pewnym momencie natknęliśmy
się na przenośną lodówkę turystyczną, która wyglądała jak kibel :-P Widniał na
niej napis „depeche MODE Stage Drinks” Na zdjęciach poniżej widzicie ją w
całej okazałości.
Początkowo nieśmiało zaczęliśmy się kręcić w pobliżu sceny, aby
wejść na nią, gdy tylko będzie okazja. Zachowywaliśmy się jak dzicy na widok
odkrywców, wokół których kręcą się tubylcy, to bojąc się, to przełamując strach.
Nie wiedzieliśmy, że dla ekipy technicznej byliśmy ludźmi od lokalnego
promotora, a więc sprawdzeni, a więc swoi. Gdybyśmy chcieli to moglibyśmy łazić
po cały terenie sceny bez ograniczeń. Jednak my w swojej nieświadomości sami się
ograniczaliśmy. Dla nich to nie było problemem. Buszowaliśmy właśnie gdzieś
pomiędzy truckami. W pewnym momencie technicznym udało się na chwilę odpalić
nagłośnienie. Z paczek popłynęła linia bassowa do
Halo [84], trzeba było
zobaczyć nasze miny, ciary mieliśmy na całym ciele, te głębokie, przenikające
dźwięki powaliły nas dokumentnie. Zanim dolecieliśmy i pomyśleliśmy o tym, żeby
to nagrać, wstęp do
Halo [84] się skończył i popłynął podkład do
Walking In My
Shoes [84] również z początkiem linii bassowej. Na tej pustej przestrzeni, w
względnej ciszy brzmiało to powalająco. Zanim wygrzebałem swojego MD zaległa
cisza. Nie przejęliśmy się tym, bo wydawało nam się to normalne, potem
dowiedzieliśmy się co było przyczyną ciszy.
Koło południa, kiedy robiliśmy podchody pod scenę i chcieliśmy
zrobić sobie tam zdjęcia okazało się, że w końcu jesteśmy potrzebni. Dostaliśmy
zadanie ustawienia krzesełek przed sceną w tzw. sektorach VIP - od początku, na
wiele miesięcy przed koncertem zgłaszaliśmy ekipie VAM, że to jest poroniony
pomysł, ale myślę, że decyzja zapadła dużo wcześniej i bilety poszły już do
druku, wpływu nie mieliśmy na to żadnego już. Pozostało nam tylko spokojnie
rozkładać zwykłe, składane krzesełka, jakich wiele w biurach. - Na szczęście
przez długie miesiące pracowaliśmy nad tym, aby w tzw. sektorze VIP znalazło się
na tyle dużo normalnych fanów, aby w czasie koncertu to miejsce nie przypominało
teatru zblazowanych gwiazd i gwiazdeczek lansujących się w czasie wydarzenia dla
celebrytów, jakim dla wielu mógł się stać ten koncert.
W pewnym momencie nastąpiła mała konsternacja po stronie ekipy
ustawiającej krzesełka ponieważ, po ponumerowaniu wszystkiego, co ustawiliśmy
okazało się, że nie ma wszystkich krzesełek, dla wszystkich widzów z tego
sektora, a nawet jeżeli by się znalazły, to nie będzie wystarczająco dużo
miejsca na ustawienie wszystkich. Zaczęło się gorączkowe przesuwanie rzędów, aby
zrobić miejsce. Tym czasem wszyscy ważni zaczęli się zastanawiać, skąd wziąć
brakujące krzesełka, wybawieniem okazał budynek toru wyścigów konnych, skąd
zabraliśmy kilkadziesiąt brakujących krzesełek. Były to takie ogrodowe,
plastikowe krzesełka koloru niebieskiego. Doskonale to widać na filmie z budowy
sceny na profilu
YT/MODEontheROAD (film będzie zamieszczony .
Mają one jedną fatalną cechę, przy zbyt energetycznym użytkowaniu… łamią się. No
cóż. Ustawiliśmy je i znowu był problem, bo nie dość, że wciąż brakowało do
pełnego stanu, to jeszcze okazało się, że plastikowe krzesełka są szersze i
zabierają miejsce pod brakujące jeszcze krzesła. To już był jednak problem nie
nasz tylko tych, co musieli je zapewnić. Jednak jak mi się wydawało oni też nie
mieli z tym większego problemu. Słabo to już pamiętam, ale mam wrażenie, że
brakujących krzeseł nigdy nie dostawiono.
Tym czasem na scenie zaczęły pojawiać się instrumenty i
akustycy, którzy próbowali odpalić od jakiegoś czasu całe nagłośnienie. I tu
pojawiło się wyjaśnienie ciszy, Techniczni od jakiegoś czas próbowali odpalić
sprzęt co powodowało, że wywalało korki i zaczęło palić instalację. Myślę, że to
był temat który bardziej zajmował ekipę trasową z depeche MODE i z VAM,
niż wspomniane wcześniej krzesełka. Problem był tym gorszy, że na terenie budowy
sceny nie było elektryka, a z racji tego, że był to weekend, to okazało się, że
dla obsługi Toru Służewieckiego był to czas wolny, również elektryk
współpracujący z VAM był podobno na telefon tylko i najwcześniej mógł być
dopiero w godzinach, w których fani zgromadzeni pod murami toru mieli już
być przy barierkach. Nie wiele osób zdaje sobie sprawę, że był to jeden z
momentów, kiedy naprawdę blisko poważnego opóźnienia koncertu w najlepszym
razie. Sytuacja była nerwowa.
Z odsieczą przyszedł Karaś, zaświecił przed oczami
zgromadzonych uprawnieniami zawodowego elektryka. Wyrazu twarzy angoli i naszych
nie da się opisać… bezcenne.
Po tej akcji wstęp na wszystkie zakamarki mieliśmy otwarty.
Mogliśmy sobie łazić po scenie, zaglądać do królestwa Jaza Webba,
co skrzętnie wykorzystaliśmy, efektem tego są poniższe fotki.
Zbliżało się popołudnie i stwierdziliśmy, że pora przebrać się
z roboczych ciuchów, bo i tak właściwie wszystko zostało już zrobione i pora
wskoczyć w ubrania koncertowe. Pogoda nadal była OKi, choć wiatr się zaczynał
wzmagać. Już przebrani wróciliśmy na teren koncertu. Po za tym wiedzieliśmy już,
że za chwile nadejdzie pora prób nagłośnienia z zespołem, a potem wbiegną fani i
trzeba być gotowym na ten moment. Chwilę później pojawił się Darrel Ives,
który zaczął swoją inspekcję. Finałem tego było wymuszenie na organizatorach
przesunięcia przednich barierek bliżej sceny, ponieważ wg niego odstęp był za
duży i Dave nie miałby wystarczająco dobrego kontaktu z
publika. Chwilę później dostaliśmy esa, że zespół wyjechał z hotelu. Oznaczało
to dla nas, iż za chwile zacznie się soundcheck. Nie w głowie było nam szarpanie
się z płotem przed sceną, gdy na scenie pojawił się zespół. Z głośników
popłynęły pierwsze dźwięki
In Your Room [84].
Niestety nie dane nam było w spokoju wysłuchać próby. Darrel
podleciał do nas i w krótkich żołnierskich słowach dał nam do zrozumienia, że
mamy się nie opierdalać, tylko wziąć się do roboty. Było srogo, kolo mógł samym
spojrzeniem złamać człowieka w pół. Chwilę temu przebraliśmy się w czyste ciuchy
a już byliśmy mokrzy. Szarpanina trwała m/w tyle, co próbne
In Your Room [84].
Tu mała dygresja: na tej trasie zawsze gdy zespół miał próbę leciał właśnie ten
numer jako pierwszy. Czemu? Nie wiem, ale począwszy od Kanady, a kończąc na
ostatnim koncercie w Mannheim 2001.11.05 zespół miał taki ustalony schemat.
Gdzieś za drugimi barierkami, czyli w miejscu, gdzie zaczynał
się sektor dla stojących pojawiła się - nie wiadomo skąd - grupa fanek.
Dave zapytał się akustyków jak wypadła próba, zanim akustycy
odpowiedzieli ta grupka fanów wydała z siebie głos uwielbienia. Dave
skomentował to w sarkastyczny sposób - Tak wiem, ale nie Was się pytałem. Wam się wszystko i zawsze
podoba. Po In Your
Room [84] rozpoczęło się małe jam session, które było dla nas narastającym
zaskoczeniem. Najpierw Peter Gordeno zagrał krótką etiudę,
która wg niektórych była podobno fragmentem utworu Chopina. Kolejne utwory
spowodowały u nas jeszcze większy opad szczęki. Nagle z głośników popłynęła
odarta z całej elektroniki wersja
Condemantion [9],
która Dave zaczął śpiewać ‘elvisem’, to jamowanie stawało się
co raz bardziej bluesowe i przeszło w utwór Elvisa – Love
Letters. Na tym skończyła się próba z udziałem zespołu. Euforia wstąpiła w nas
powalająca. Adrenalina buzowała masakrycznie zaczęliśmy zachowywać się jak fani,
czym wzbudziliśmy zainteresowanie ochrony depeche MODE. Od tego
momentu mieliśmy już w plecaku gorący towar, a emocje uśpiły naszą czujność.
Soundcheck ze Służewca w pełnej wersji (Soundcloud).
Niechybnie wystawiliśmy się na odstrzał. Darrel Ives
podleciał do nas, z pytaniem co my tu w ogóle robimy? Kto nas tu wpuścił? Zerwał
nasze wszystkie plakietki trasowe i kazał nam się wynosić ze terenu koncertu.
Nie pomogły tłumaczenia, że mamy bilety, że pracowaliśmy tu przez cały dzień
itp. Po raz kolejny było bardzo niebezpiecznie, a przed nami całkiem wyraźnie
jawiła się wizja nie-obejrzenia koncertu. Darrel poszedł pod
scenę i coś zaczął pokazywać lokalnym ludziom z VAM na nas. Właściwie to powoli,
ociągając się przemieszczaliśmy się w kierunku z którego mieli za chwilę nadejść
posiadacze biletów „VIP”. Skończyło się na tym, że najważniejszy techniczny po
stronie polskiej przyszedł do nas za chwilę i przyniósł nam znowu identyfikatory
AAA, oraz te wydawane przez zespół. Kazał nam iść na swoje miejsca na
krzesełkach i nie wychylać się już, bo i tak mamy już przejebane ;-). Potulnie
to uczyniliśmy i do pojawienia się fanów w sektorze VIP nie ruszaliśmy się
praktycznie z miejsca.
Jeszcze tylko dwie godziny i support miał zacząć swój występ…